Nie wiedziałam czy
mam się śmiać czy płakać. Spojrzałam na mojego chłopaka potem na Ryana, któremu
z nosa leciała struga krwi. Zrobiłam duże oczy i zwróciłam się do mojego
wybawcy:
- Gabe ty go uderzyłeś
- powiedziałam trochę zdenerwowanym głosem.
- Za to co ci
powiedział powinienem był go o wiele gorzej potraktować - zacisnął zęby i do
mnie podszedł - wszystko w porządku, bo jakoś zbladłaś.
- Tak wszystko gra -
przyłożyłam sobie rękę do czoła – po prostu nie mogę uwierzyć, że kogoś
uderzyłeś - powiedziałam z odrobiną zaskoczenia w głosie.
- Myślisz, że nie
umiem się bić ? - Zirytował się.
- Nie - zaśmiałam się
- nie wyglądasz na osobę, która mogłaby kogoś skrzywdzić - skrzyżowałam ręce na
piersiach.
- Skrzywdzę każdego
kto cię obrazi - powiedział i podszedł do mnie. Już miałam go przytulić, kiedy
Ryan podniósł się z ziemi i zamachnął się na niego.
- Gabe uważaj ! -
Krzyknęłam, a on szybko się odwrócił i zrobił unik przed pięścią lekarza.
Złapał go za ramię i znowu rzucił na podłogę.
- Czy to sobie ze
mnie żartujesz ? - zapytał Gabe.
- Zobaczysz jeszcze
cię załatwię - odburknął Ryan.
- Człowieku jestem od
ciebie wyższy i starszy więc lepiej zostań gdzie siedzisz i ładnie przeproś
moją dziewczynę.
- Zaraz zadzwonię na
policję ! - Deklarował mój były. Gabe tylko wzruszył ramionami.
- Willa chyba nie
wspominała, że jestem prawnikiem prawda? No tak, więc jako prawnik znam
wszystkich policjantów w tym mieście, a ty chyba żadnego - uśmiechnął się
złośliwie - więc co z tymi przeprosinami ? - Ryan wciąż siedział na podłodze i
starał się zatamować krwotok, który nie przestawał brudzić mu koszuli.
- Dobrze - zaczął -
przepraszam kochanie, że tak za mną tęsknisz i że beze mnie jesteś... - nie
dokończył bo Gabe wymierzył mu kolejny cios w twarz.
- Kochaniem to możesz
sobie nazywać mamusie - powiedział przez zęby - chodźmy stąd - złapał mnie za
rękę i ruszyliśmy w kierunku mojego oddziału.
- A co z nim ? -
zapytałam, kiedy szliśmy po schodach na górę.
- To szpital, na
pewno ktoś go znajdzie i miejmy nadzieję zaszyje usta - zażartował. Gdy
dotarliśmy na miejsce, puściłam rękę Gabe'a, złapałam jego twarz w dłonie i
czule pocałowałam.
- Dziękuję za ratunek
- powiedziałam, kiedy nasze usta dzieliło kilka centymetrów.
- Powinnaś mi tak
częściej dziękować - uśmiechnął się.
- Powinieneś mnie
częściej ratować.
- Dasz sobie radę ? -
zapytał, zakładając mi kosmyk włosów za ucho.
- Oczywiście -
zaśmiałam się.
- Mam nadzieję -
pocałował mnie w czubek nosa i ruszył do wyjścia.
- Gabe ! - Zawołałam,
a on się odwrócił - mama powiedziała, że po mnie przyjedzie - pokiwał głową -
ale możesz wpaść do nas wieczorem bo tata wyjechał do hotelu w Londynie -
powiedziałam, uśmiechając się. Mój chłopak się zaśmiał.
- Dobrze, będę o
siódmej, bo muszę jeszcze pozałatwiać parę spraw - obiecał i ruszył do drzwi.
- Jeszcze jedno – krzyknęłam,
zaczął się śmiać - kocham cię –wycedziłam, a on podszedł do mnie i pocałował w
czoło.
- Ja ciebie też -
uśmiechnął się i zniknął za drzwiami. Ruszyłam do pokoju lekarzy, weszłam do
środka gdzie czekały Daya i Riva.
- No no - zaczęła
młodsza z nich - to twoje pierwsze spóźnienie odkąd tu pracujesz - zrobiłam
duże oczy. Przez to całe zamieszanie zapomniałam nawet spojrzeć na zegarek.
- Strasznie was
przepraszam - powiedziałam - powiedzmy, że miałam małe problemy techniczne.
- Spokojnie -
powiedziała Riva - nie tylko ty zapomniałaś co to jest zegarek, Ryana też
jeszcze nie ma - lekko zesztywniałam.
- Tylko, że tym
problemem był Ryan - powiedziałam. Czułam się trochę jak w podstawówce kiedy to
pobiłam się z Jane Holt i obie trafiłyśmy do dyrektora.
- Co znowu zrobił ? -
zaśmiały się.
- Zaczął mówić
niemiłe rzeczy na mój temat, Gabe to usłyszał i lekko go skrzywdził - nie
wiedziałam jak mam im to powiedzieć.
- Jak bardzo go
skrzywdził ? - Daya wstała zza biurka.
- Wydaje mi się, że
złamał mu nos i teraz Ryan leży gdzieś na dole - zrobiłam głupią minę.
- Co ?! - Krzyknęły.
- Dlaczego się tak
dziwicie - rozłożyłam ręce. Opowiedziałam im całą historię i zacytowałam słowa
Ryana.
- Wiesz co - Riva
podeszła do mnie i złapała za ramiona - niech sobie tam leży, zasłużył na to -
powiedziała, uśmiechnęłam się i ubrałam kitel. Wyszłam na korytarz, gdzie
zobaczyłam starszą pacjentkę, która szła w kierunku sali.
- Pomogę pani -
podeszłam do niej i złapałam za ramię.
- Oh dziękuję dziecko
- powiedziała - jesteś moją ulubioną lekarką.
- Przecież tylko ja
prowadzę pani leczenie - zaśmiałam się.
- Nie szkodzi -
machnęła ręką - jeszcze nie spotkałam takiego lekarza.
- W takim razie
dziękuję - znowu się zaśmiałam.
- Willa ! - Ryan
zbliżał się do mnie szybkim krokiem - musimy pogadać.
- Przepraszam panią -
powiedziałam.
- Spokojnie trafię
sama - Ryan był coraz bliżej.
- Myślisz, że możesz
udawać odważną, kiedy jest obok ten twój barman - wysyczał.
- O - zaczęłam - co
ci się stało w nos? - wskazałam na opatrunek na jego twarzy.
- Jakaś ty zabawna -
powiedział - zobaczysz jeszcze do mnie wrócisz i będziesz żałować, że w ogóle
odeszłaś.
- Żałuję tylko tego,
że cię poznałam - w tamtym momencie podeszły do nas dziewczyny.
- Daya, Riva jej
chłopak się na mnie rzucił i ...
- Jesteś zwolniony
Ryan - powiedziała Daya.
- Jak to ?- nie mógł
uwierzyć.
- Jesteś głuchy -
wycedziła Riva - pakuj się i nigdy tu nie wracaj.
- Jeszcze tego pożałujecie
- pogroził nam palcem i ruszył w kierunku drzwi.
- Może nie
powinnyście go zwalniać, jakoś bym wytrzymała - wyjaśniłam.
- To było konieczne -
Riva pogładziła mnie po policzku - od razu powinnyśmy to zrobić - uśmiechnęłam
się do niej i wróciłam do pracy. Kiedy skończyłam obchód i wróciłam do pokoju
lekarzy, usłyszałam telefon. Podniosłam słuchawkę, męski i zdenerwowany głos
wyjaśnił mi, że pilnie potrzebują dermatologa na oddziale ratunkowym.
Powiedziałam, że zaraz będę i pobiegłam w stronę windy. Zjechałam na sam dół i
weszłam do wielkiej białej sali gdzie roiło się od ratowników i lekarzy.
Słyszałam jak dziś szaleją karetki, ale nie wiedziałam, że jest tak źle. Na
łóżkach leżeli zakrwawieni ludzie, niektórzy byli przytomni, a inni podpięci do
respiratorów.
- Doktor Whitford,
dobrze że pani jest - podszedł do mnie jeden z lekarzy, wydawało mi się, że
jest on ordynatorem oddziału.
- Co się stało panie
doktorze ? - zapytałam.
- Karambol na moście,
długa historia - machnął ręką i wskazał na łóżko pod oknem, gdzie leżała jakaś
rudowłosa dziewczyna z rozbitym czołem. - Ma złamaną rękę i lekki wstrząs mózgu
- pokiwałam głową - chcieliśmy ją przewieźć na badania, ale ratownicy zauważyli
jakieś zmiany skórne na lewej ręce.
- Dobrze obejrzę ją -
podeszłam do rudowłosej - Cześć - powiedziałam i założyłam rękawiczki - mogę
cię obejrzeć? - zapytałam, a ona pokiwała głową. Dotknęłam jej ręki i dokładnie
się przyjrzałam. Zobaczyłam na skórze sinofioletowe, połyskujące grudki -
wszystko będzie dobrze, dzięki - uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam do
ordynatora.
- I co ? - zapytał
poprawiając okulary.
- To liszaj płaski -
stwierdziłam, patrząc w kierunku dziewczyny - mogą go wywoływać zaburzenia
układu autoimmunologicznego, przyjmowanie niektórych leków lub po prostu stres.
- Widzę, że ktoś był
dobrym uczniem - uśmiechnął się mężczyzna. - Co proponujesz?
- Myślę, że trzeba
jej podać trochę kortykosterydów, a na świąd leki przeciwhistaminowe. Nie
powinno się pogarszać, ale gdyby to trzeba zmienić kortykosterydy na
metotreksat.
- Bardzo ładnie, będę
o pani pamiętał pani doktor - uśmiechnęłam się do niego i poszłam na górę. To był bardzo dziwny dzień.
Kocham to ^^
OdpowiedzUsuń