środa, 17 lipca 2013

Rozdział 18

Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Spojrzałam na mojego chłopaka potem na Ryana, któremu z nosa leciała struga krwi. Zrobiłam duże oczy i zwróciłam się do mojego wybawcy:
- Gabe ty go uderzyłeś - powiedziałam trochę zdenerwowanym głosem.
- Za to co ci powiedział powinienem był go o wiele gorzej potraktować - zacisnął zęby i do mnie podszedł - wszystko w porządku, bo jakoś zbladłaś.
- Tak wszystko gra - przyłożyłam sobie rękę do czoła – po prostu nie mogę uwierzyć, że kogoś uderzyłeś - powiedziałam z odrobiną zaskoczenia w głosie.
- Myślisz, że nie umiem się bić ? - Zirytował się.
- Nie - zaśmiałam się - nie wyglądasz na osobę, która mogłaby kogoś skrzywdzić - skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Skrzywdzę każdego kto cię obrazi - powiedział i podszedł do mnie. Już miałam go przytulić, kiedy Ryan podniósł się z ziemi i zamachnął się na niego.
- Gabe uważaj ! - Krzyknęłam, a on szybko się odwrócił i zrobił unik przed pięścią lekarza. Złapał go za ramię i znowu rzucił na podłogę.
- Czy to sobie ze mnie żartujesz ? - zapytał Gabe.
- Zobaczysz jeszcze cię załatwię - odburknął Ryan.
- Człowieku jestem od ciebie wyższy i starszy więc lepiej zostań gdzie siedzisz i ładnie przeproś moją dziewczynę.
- Zaraz zadzwonię na policję ! - Deklarował mój były. Gabe tylko wzruszył ramionami.
- Willa chyba nie wspominała, że jestem prawnikiem prawda? No tak, więc jako prawnik znam wszystkich policjantów w tym mieście, a ty chyba żadnego - uśmiechnął się złośliwie - więc co z tymi przeprosinami ? - Ryan wciąż siedział na podłodze i starał się zatamować krwotok, który nie przestawał brudzić mu koszuli.
- Dobrze - zaczął - przepraszam kochanie, że tak za mną tęsknisz i że beze mnie jesteś... - nie dokończył bo Gabe wymierzył mu kolejny cios w twarz.
- Kochaniem to możesz sobie nazywać mamusie - powiedział przez zęby - chodźmy stąd - złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w kierunku mojego oddziału.
- A co z nim ? - zapytałam, kiedy szliśmy po schodach na górę.
- To szpital, na pewno ktoś go znajdzie i miejmy nadzieję zaszyje usta - zażartował. Gdy dotarliśmy na miejsce, puściłam rękę Gabe'a, złapałam jego twarz w dłonie i czule pocałowałam.
- Dziękuję za ratunek - powiedziałam, kiedy nasze usta dzieliło kilka centymetrów.
- Powinnaś mi tak częściej dziękować - uśmiechnął się.
- Powinieneś mnie częściej ratować.
- Dasz sobie radę ? - zapytał, zakładając mi kosmyk włosów za ucho.
- Oczywiście - zaśmiałam się.
- Mam nadzieję - pocałował mnie w czubek nosa i ruszył do wyjścia.
- Gabe ! - Zawołałam, a on się odwrócił - mama powiedziała, że po mnie przyjedzie - pokiwał głową - ale możesz wpaść do nas wieczorem bo tata wyjechał do hotelu w Londynie - powiedziałam, uśmiechając się. Mój chłopak się zaśmiał.
- Dobrze, będę o siódmej, bo muszę jeszcze pozałatwiać parę spraw - obiecał i ruszył do drzwi.
- Jeszcze jedno – krzyknęłam, zaczął się śmiać - kocham cię –wycedziłam, a on podszedł do mnie i pocałował w czoło.
- Ja ciebie też - uśmiechnął się i zniknął za drzwiami. Ruszyłam do pokoju lekarzy, weszłam do środka gdzie czekały Daya i Riva.
- No no - zaczęła młodsza z nich - to twoje pierwsze spóźnienie odkąd tu pracujesz - zrobiłam duże oczy. Przez to całe zamieszanie zapomniałam nawet spojrzeć na zegarek.
- Strasznie was przepraszam - powiedziałam - powiedzmy, że miałam małe problemy techniczne.
- Spokojnie - powiedziała Riva - nie tylko ty zapomniałaś co to jest zegarek, Ryana też jeszcze nie ma - lekko zesztywniałam.
- Tylko, że tym problemem był Ryan - powiedziałam. Czułam się trochę jak w podstawówce kiedy to pobiłam się z Jane Holt i obie trafiłyśmy do dyrektora.
- Co znowu zrobił ? - zaśmiały się.
- Zaczął mówić niemiłe rzeczy na mój temat, Gabe to usłyszał i lekko go skrzywdził - nie wiedziałam jak mam im to powiedzieć.
- Jak bardzo go skrzywdził ? - Daya wstała zza biurka.
- Wydaje mi się, że złamał mu nos i teraz Ryan leży gdzieś na dole - zrobiłam głupią minę.
- Co ?! - Krzyknęły.
- Dlaczego się tak dziwicie - rozłożyłam ręce. Opowiedziałam im całą historię i zacytowałam słowa Ryana.
- Wiesz co - Riva podeszła do mnie i złapała za ramiona - niech sobie tam leży, zasłużył na to - powiedziała, uśmiechnęłam się i ubrałam kitel. Wyszłam na korytarz, gdzie zobaczyłam starszą pacjentkę, która szła w kierunku sali.
- Pomogę pani - podeszłam do niej i złapałam za ramię.
- Oh dziękuję dziecko - powiedziała - jesteś moją ulubioną lekarką.
- Przecież tylko ja prowadzę pani leczenie - zaśmiałam się.
- Nie szkodzi - machnęła ręką - jeszcze nie spotkałam takiego lekarza.
- W takim razie dziękuję - znowu się zaśmiałam.
- Willa ! - Ryan zbliżał się do mnie szybkim krokiem - musimy pogadać.
- Przepraszam panią - powiedziałam.
- Spokojnie trafię sama - Ryan był coraz bliżej.
- Myślisz, że możesz udawać odważną, kiedy jest obok ten twój barman - wysyczał.
- O - zaczęłam - co ci się stało w nos? - wskazałam na opatrunek na jego twarzy.
- Jakaś ty zabawna - powiedział - zobaczysz jeszcze do mnie wrócisz i będziesz żałować, że w ogóle odeszłaś.
- Żałuję tylko tego, że cię poznałam - w tamtym momencie podeszły do nas dziewczyny.
- Daya, Riva jej chłopak się na mnie rzucił i ...
- Jesteś zwolniony Ryan - powiedziała Daya.
- Jak to ?- nie mógł uwierzyć.
- Jesteś głuchy - wycedziła Riva - pakuj się i nigdy tu nie wracaj.
- Jeszcze tego pożałujecie - pogroził nam palcem i ruszył w kierunku drzwi.
- Może nie powinnyście go zwalniać, jakoś bym wytrzymała - wyjaśniłam.
- To było konieczne - Riva pogładziła mnie po policzku - od razu powinnyśmy to zrobić - uśmiechnęłam się do niej i wróciłam do pracy. Kiedy skończyłam obchód i wróciłam do pokoju lekarzy, usłyszałam telefon. Podniosłam słuchawkę, męski i zdenerwowany głos wyjaśnił mi, że pilnie potrzebują dermatologa na oddziale ratunkowym. Powiedziałam, że zaraz będę i pobiegłam w stronę windy. Zjechałam na sam dół i weszłam do wielkiej białej sali gdzie roiło się od ratowników i lekarzy. Słyszałam jak dziś szaleją karetki, ale nie wiedziałam, że jest tak źle. Na łóżkach leżeli zakrwawieni ludzie, niektórzy byli przytomni, a inni podpięci do respiratorów.
- Doktor Whitford, dobrze że pani jest - podszedł do mnie jeden z lekarzy, wydawało mi się, że jest on ordynatorem oddziału.
- Co się stało panie doktorze ? - zapytałam.
- Karambol na moście, długa historia - machnął ręką i wskazał na łóżko pod oknem, gdzie leżała jakaś rudowłosa dziewczyna z rozbitym czołem. - Ma złamaną rękę i lekki wstrząs mózgu - pokiwałam głową - chcieliśmy ją przewieźć na badania, ale ratownicy zauważyli jakieś zmiany skórne na lewej ręce.
- Dobrze obejrzę ją - podeszłam do rudowłosej - Cześć - powiedziałam i założyłam rękawiczki - mogę cię obejrzeć? - zapytałam, a ona pokiwała głową. Dotknęłam jej ręki i dokładnie się przyjrzałam. Zobaczyłam na skórze sinofioletowe, połyskujące grudki - wszystko będzie dobrze, dzięki - uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam do ordynatora.
- I co ? - zapytał poprawiając okulary.
- To liszaj płaski - stwierdziłam, patrząc w kierunku dziewczyny - mogą go wywoływać zaburzenia układu autoimmunologicznego, przyjmowanie niektórych leków lub po prostu stres.
- Widzę, że ktoś był dobrym uczniem - uśmiechnął się mężczyzna. - Co proponujesz?
- Myślę, że trzeba jej podać trochę kortykosterydów, a na świąd leki przeciwhistaminowe. Nie powinno się pogarszać, ale gdyby to trzeba zmienić kortykosterydy na metotreksat.
- Bardzo ładnie, będę o pani pamiętał pani doktor - uśmiechnęłam się do niego i poszłam na górę. To był bardzo dziwny dzień.



1 komentarz: